Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi pabloXT z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 42772.43 kilometrów w tym 4456.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.85 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 17918 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy pabloXT.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:1077.60 km (w terenie 8.00 km; 0.74%)
Czas w ruchu:47:31
Średnia prędkość:22.68 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:6524 m
Suma kalorii:42013 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:89.80 km i 3h 57m
Więcej statystyk
  • DST 30.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:25
  • VAVG 21.18km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt GÓRAL - HISTORIA
  • Aktywność Jazda na rowerze

DPD

Poniedziałek, 11 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0


Kategoria Do pracy


Prawie nic

Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0


Kategoria Szybkie wyjazdy


  • DST 621.70km
  • Czas 29:57
  • VAVG 20.76km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 27600kcal
  • Podjazdy 4500m
  • Sprzęt Szosa - przejęcie przez syna
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pierścień Tysiąca Jezior 2016

Niedziela, 3 lipca 2016 · dodano: 05.07.2016 | Komentarze 5

PIERŚCIEŃ TYSIĄCA JEZIOR - fajnie brzmi ale na trasie to całkowicie coś innego. 
Zaczzęło się standardowo z resztą jak każdy zawodnik zapisy, przelewy itp. Później długo długo nic aż w końcu nadszedł wiekopomny dzień wyjazdu do bazy maratonu. W tym roku jechał ze mną świeżo upieczony kolarz szosowy Marek więc dogadaliśmy się że jedziemy jego autem bo w tym czasie ja jestem bez auta bo moja żonka z Kamilkiem wyjeżdżali na weekend. Żeby nie zanudzać pominę pakowanie i jazdę do bazy maratonu:P. W Świękitkach rozbiliśmy namioty na działce organizatora P1000J poszliśmy na odprawę a dalszą część wolnego czasu spędziliśmy na przygotowaniu rowerow do jazdy, pogawędkach i wypiciu po dwa piwka.

Nasze namioty. Mój akurat ten za drzewkiem:P

Przed 22 postanowiliśmy się położyć do namiotów wiedząc jaki ciężki czeka nas dzień kolejny i jeszcze kolejny po nim nie wspominając o nocy pomiędzy nimi. Ja oczywiście rajzen fiber i nie mogłem zasnąć ale kolo północy w końcu zasnąłem. Obudziłem się o 4 rano i nie mogłem dalej spać pomimo niewyspania. Jeszcze udało mi się z 15 minut drzemnąć ale to i tak stanowczo za mało. Co tam odwrotu już nie było o 6 wyłoniliśmy się z namiotow i zaczęliśmy przygotowania do startu.
Nadeszła chwila startu honorowego. Ja startowałem o 8.20 a Marek 5 minut po mnie. Przed startem ostrym spokojnie, cisza prawie w wogóle nikt nic nie mówi. Nagle start poszli konie po betonie... Ja na spokojnie ale czuje że noga wyrywa ale jakoś panuję nad sobą. Grupka jedzie w całości ale nie długo bo trzech zaczyna się oddalać ale ja na spokojnie z dwoma pozostałymi zawodnikami. Jedzie Teresa Ostrowska(175) i jeszcze jeden którego nie znam do dziś a numeru nie pamiętam. Ten drugi w końcu zaczął zostawać delikatnie w tyle. No i tak sobie jedziemy we dwójkę ja i 175 i ucinamy pogawędki. Przed skrzyżowaniem w Lubominie przypomniało mi się że nie skasowałem licznika w gremlinie ale szybka akcja i liczy od zera jak się później okazało licznik sigma w tym deszcze przez parę km nie liczył. Po ujechaniu jakieś 2-3km od Lubomina naglę wyprzedza nas grupka chyba czterech ścigantow z ktorych ostatni odzywa się siema pablo patrzę Marek ale trzymam nogi na wodzy i nie przyspieszam bo umowa była że najwyżej na pierwszym punkcie na siebie zaczekamy a ja chciałem dobrze rozgrzać mięśnie przed dalszą częścią trasy. Oczywiście plan uległ zmianie jak sciganci odjechali na jakieś 400m wtedy to mnie wkurw chwycił i heja banana za nimi. Było ciężko ale w końcu ich doszedłem i to był błąd który niestety odczułem w dalszej części trasy. 
Po dogonieniu Marka jechaliśmy jeszcze przez chwilę z całą grupą ale w końcu odpuściliśmy i zaczeliśmy jechać swoje. Do pierwszego punktu poszło dość sprawnie.

PabloXT

Babiak: - szybko
Szybki popasik arbuzowy, wpis do książeczki, tel do żonki i dalej w drogę.

Reszel: - ciepło
Do Reszla również jakoś poszło wiadomo nie były to jeszcze jakieś wielkie przejechane kilometry. Tam chwilkę dłużej postój, chłodzenie pod wodą z kranu na rynku dużo picia i również popoasik. Jedziemy dalej. Coraz bardziej zaczyna dokuczać upał. Jak są drzewa przy szosie i trochę cienia to jeszcze jakoś ale jak odsłonięta przestrzeń to słonce masakra i do tego wmordewind i te niekończące się pagórki. Po minięciu Ketrzyna jadę obok Marka ale tak moje przednie przy jego tylnym kole. Wstałem na pedały i obejrzałem się do tylu i sumie to nie wiem co mi do łba strzeliło jak i tak gremlin nas prowadził po trasie ale ja niedowiarek chciałem zobaczyć czy aby ktoś z naszych za nami jedzie żeby udowodnić sobie że dobrze jedziemy. Odwróciłem glowę w kierunku jazdy i rzuciło mnie na Marka tylne koło a żebyśmy się nie wywrócili we dwójkę to szybko wypiąłem prawą nogę i na asfalt a że ta się podwinęła pod korbę to wyjeb...ałem orla do rowu - szczęście że rów był dość miekki. Ucierpiał mój lewy cycek (wpadłem na pozostałość po ściętym drzewku), zębatka wbiła mi się w nogę (na szczęście Marek miał ze sobą żel odkażająco - chłodzący) no i moja duma oczywiście. Nie wspomnę o tym że wyglądałem jakbym pracował w kopalni cały lewy bok w ziemi. Ścięgno boli jak cholera ale nic nie połamane idzie jechać jest dobrze. Kawałek przed punktem w Szynorcie się wykąpałem więc oczyściłem swoje ciało z ziemi - woda cieplusia:)

Szynort: - nadal za ciepło
Jako że przystanków zaczęło się mnożyć z tych czy innych powodów na punkcie postanowiliśmy nie siedzieć za długo i nie nabierać chęci na pozostanie nad tym pięknym jeziorem bo jak na wodę patrzyłem to aż mnie porywało żeby wskoczyć się znowu zamoczyć. Więc szybka akcja z wpisem, napełnieniem bidonów, popasem i dalej w drogę. Jedzie się ciężko bo gorąco i drogi też mają jakie mają ale i tak najgorsze jeszcze przed nami. W pewnym momencie dopada mnie kryzys i modlę się żeby pękła mi szprycha w tylnym kole to będziemy mieli dłuższą przerwę na jej wymianę a przy okazji odpocząć.

Gołdap: - leżakowanie i boom!
Przed Gołdapią są fajne podjazdy aż się niedobrze robi chwilami bo ciągle pod górkę ale w końcu docieramy na rynek. Od tego momentu zaczynają się schody ze wszystkim. Po pierwsze nie jedziemy na początku stawki co powoduje że na punktach zaczyna być większość wymieciona z popasu. Również przebyty dystans wraz ze słońcem daje o sobie znać. Ale nie wolno się poddawać.
Wracając do postoju to rozłożyliśmy się w cieniu drzew na rynku, udaliśmy się do sklepu na przeciwko oraz do lodziarni gdzie serwowali przepyszną mrożoną kawę. Odpoczywając na trawce i popijając mrożoną kawę odpoczywaliśmy sobie z resztą jak większość w tym czasie obecnych maratończyków. Będąc opity do bólu wlalem w jeden bidon coca colę i chcąc ją wygazować potrząsnąłem nim po czy bidon wybuchł prawie dosłownie. Okazalo się że wystrzeliło zamkniecie ale nie cale tylko ta część ze smoczkiem i myślę o kurcze teraz na jednym będę musiał jechać?? Wcale nie bo bidon udało się naprawić w 100%. Hurrra jedziemy dalej. Docieramy w końcu na piękny zjazd przed kolejnym punktem. Zjazdem jedzie się wyśmienicie nawet na ograniczeniu do 40 przekroczyłem prędkość:)

Rutka-Tartak: - odpoczynek psychiczny przed płaskim
Fajny punkt z zupką pomidorową. Zupka taka se i jeszcze do tego mała porcja ale była bułka i batoniki więc dało się przeżyć. Nawet byłem zadowolony z tego punktu. Po jedzonku skorzystałem z toalety, wypiliśmy z Markiem na pół Lecha Schandy, przygotowaliśmy się ubraniowo do jazdy nocnej i w drogę - ten podjazd zaraz na początku nieźle daje w kość ale dalej czekał nas dość płaski odcinek trasy aż do Augustowa więc była nadzieja na dalszą drogę. Niedaleko po odjechaniu z punktu zaczęło się błyskać i złapała nas całkiem spora ulewa cale szczęście deszcz nie trwał zbyt długo. Oczywiście na czas deszczu ubraliśmy deszczówki a jak ruszaliśmy to akurat jechała grupa i się do nich dołączyliśmy. Tak leciały kolejne kilometry. Później zostaliśmy troszkę z tyłu a grupa odjechała do przodu wlaściwie to można powiedzieć że się grupa bardzo rozciągnęła. W ten sposób dotarliśmy do kolejnego punktu skąd już naprawdę nie było odwrotu. 

Sejny: - chcę spać!
Przyjemny punkcik. Potwierdzenie zaliczenia punku, kawa z mleczkiem, popasik. Wszedłem na zaplecze rozłożyłem tam obecne kartony żeby nie ciągło od podłogi, siadłem i chciałem z 10min się zrzemnąć. Niestety nie dało rady ale tak chociaż wygodnie sobie posiedzialem. No nic trza jechać dalej. Na spokojnie we dwójkę z Markiem sobie pojechaliśmy do Augustowa. Niestety już troszkę przepadywało i była większość trasy mokro ale asfalt dobry, ruchu prawie zero, to sobie jechaliśmy koło w koło i całą drogę pogawędki więc szybko ten odcinek przeminął.

Augustowo: - męczymy dalej kilometry
Jak zwykle potwierdzenie zaliczenia punktu. Dalej niestety kwaśny rosół z makaronem po czym trzeba było zaliczyć kibelek i to w tempie natychmiastowym. A tak mi się jakoś wydawało jak go jadłem że coś z nim nie tak aż dopiero później ktoś mówi że kwaśny cholera. No nic dalej ziemniaki, schabowy, surówka, a to już dało się zjeść. Wraz z jedzeniem nadciągła burza ale może w samym jej centrum nie byliśmy wiec postanowiliśmy jechać dalej. Kolejny punkt za 80km. Ciągło się to w nieskończoność do tego w Olecku miałem dość poważny kryzys spania i zmęczenia do tego stopnia że patrzyłem w garmina i szukałem na jego mapie torów a w tym samym czasie modliłem się żeby Marek powiedział wracamy pociągiem do mety. Jest stacja Orlen więc bez wachania zajeżdżamy na kawę i to jak się później okazało był bardzo dobry pomysł. Kawa stawia mnie na nogi i jedziemy dalej przemierzać te cholerne 80km do punktu.

Wydminy: - ja tu zostaję!
Tutaj jak zwykle na bogato. Na spokojnie jedzenie i to dobre, ciepełko, leżaczki do leżenia normalnie tylko zostać na dłużej. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba jechać dalej. Najgorsze że dobrze pamiętałem z roku poprzedniego że do Rynu będzie się wjeżdżać fatalną drogą:( Ale daliśmy oczywiście radę - w tym roku kilka krótkich odcinków położyli asfalt to chociaż te parę metrów było lepiej. Na tym odcinku jechaliśmy bardzo dużo w deszczu.

Mrągowo: - suche ciuszki i ciepła herbatka
Również jak na takie trochę spartańskie warunki dość miło wspominam ten punkt - ciepłe picie(herbataka, rosołek), słodkie bułeczki i inne normalnie jak dla mnie wporzo punkt:) Najgorsze wyjść z tego w miarę ciepłego pomieszczenia na dwór i jechać dalej. Tu już przed ruszeniem do ostatniego punktu na trasie przebrałem się w suche ciuchy i dalej pod względem komfortu cieplnego jechało mi się bardzo dobrze - ciuszki miałem schowane w torebce "nerce" jak się okazało nieprzemakalnej i trzymałem je na kryzysową sytuację np na w Wydminach ubrałem je na czas obecności na punkcie. 
Gdzieś w drugiej części trasy okazuje się że wychodzi mi szprycha z obręczy w tylnym kole i zaczyna być słychać jak kulki w pieście chroboczą ale jadę bez przejmowania się aż do 2km przed Kiktami gdzie jadąć z gorki zaczyna kołysać tyłem. Myślę pewnie piasta się rozleciała ale w myślach już mam plan że jak Marek dojedzie do mety to przywiezie mi swoje koło jakoś ukończę maraton. Na szczęście się okazuje że mam panę. Wymieniam dentkę ale szprycha ledwo się trzyma obręczy a bicie na kole potworne do tego podczas wymiany dętki zauważam że nie jedna szprycha wychodzi a już dwie:) Nic - rozszerzam hamulec żeby nie ocierał o koło podczas jazdy i jedziemy dalej.

Kikty: - na wesoło
Na pierwszy rzut oka słabiutko ale jak się okazało w trakcie pobytu jeden z fajniejszych punktów. Był tam bardzo sympatyczny kolo który raczył nas czym popadło. Najlepsze były ogórki gruntowe z chlebem a później z ciastkami - smakowały mi jak nigdy. Obiecał że jak będzie na punkcie w przyszłym roku to uraczy nas grochówką - trzymam za słowo:P. No ale pozostał nam jeszcze odcinek chyba z największą ilością górek tak na dobicie dosłownie zero płaskiego nontoper z góry i pod górę to dopiero się dłużyło. Właściwie te pagórki ciągły się w nieskończoność ale nie dziwić się jak właściwie we mnie już wszystko zaczynało odmawiać posłuszeństwa a dupa to czułem jak ma za chwilę eksplodować dlatego tu już starałem się jak najwięcej jechać na stojąco. Podjazdy to już prawie każdy starałem się robić nie siedząc ale prawie na każdym mnie odcinało. Był jeden taki podjazd na którym postanowiłem pospacerować ale po przejściu 10m zdecydowałem dalej kręcić na rowerze. Na dodatek Marek od Dobrego miasta dostał takiego speeda że ledwo za nim nadążałem. Po dojechaniu do Ełdyt poczułem się szczęśliwy że to już prawie koniec tych męczarni.

Tak jak zakładaliśmy z Markiem jedziemy swoje i właściwie całą trasę jechaliśmy razem tasując się z innymi uczestnikami maratonu. Czas pobytu na trasie niestety nie jest rewelacyjny ani nawet zadowalający ale biorąc pod uwagę nie zbyt dobre moje przygotowanie w tym roku i warunki pogodowe to i tak dobrze że się udało ukończyć ten maratonik.


Ja i Marek

Generalnie to była dla mnie masakra w tym roku. Ten wmordewind i deszcz i burze wszystko to jednak człowieka wymęczyło właściwie do granic wytrzymałości. Obolały byłem strasznie po maratonie i dochodziłem do siebie aż do piątku a najbardziej tragiczny był wtorek takie bóle nóg(czworogłowe) że chodzić nie mogłem. Jak w poniedziałek usiadłem z żonką i moim synkiem Kamilkiem do obiadu w kuchni na "szymelku" to po 10 sekundach postanowiłem przynieść jednak poduszkę bo nie mogłem usiedzieć tak mnie dupa bolała.
Ale przejechałem i nie poddałem się do samego końca chociaż już miałem zwątpienia chwilami - dużo by pisać żeby tak w większych szczegółach opisać a i tak żeby to odczuć trzeba wsiąść na rower i zmierzyć się z P1000J. 
Jeszcze chciałem podziękować wszystkim którzy mi kibicowali i trzymali za mnie kciuki. Również wszystkim z którymi choć przez chwilę jechałem na trasie, z którymi rozmawialiśmy, spotykaliśmy się na punktach i z którymi widziałem się tylko w bazie maratonu też dzięki bo bez Was nie byłoby tak fajnej atmosfery i klimatu imprezy jaką jest P1000J. 


Foto zapożyczone od Marka

Odnośnie organizacji to 80% jestem na tak tylko że punkty kontrolne to dobrze by bylo jakby było ich więcej w drugiej części trasy jak ludzie sa bardziej zmęczeni a tu było na odwrót na początku częściej punkty a później rzadziej:(. 

DO ZOBACZENIA ZA ROK - jak miałem kryzys na trasie w okolicy Olecka to mówiłem do Marka że kończę z ultrasami bo za bardzo są męczące - chyba nie byłem do końca świadomy tego co mówię:P


Kategoria Ultrasy


Nowa kaseta i łancuch

Piątek, 1 lipca 2016 · dodano: 08.07.2016 | Komentarze 0