Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi pabloXT z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 42675.63 kilometrów w tym 4456.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy pabloXT.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Ultrasy

Dystans całkowity:3861.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:119:32
Średnia prędkość:23.59 km/h
Maksymalna prędkość:83.00 km/h
Suma podjazdów:10850 m
Suma kalorii:51610 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:551.67 km i 23h 54m
Więcej statystyk
  • DST 545.00km
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

TOUR de SILESIA

Niedziela, 9 lipca 2017 · dodano: 10.07.2017 | Komentarze 1


Nowe tereny do przejechania, gminy do zaliczenia i spotkania z już wcześniej poznanymi bajkerami oraz następni nowo poznani pozytywnie zakręceni rowerzyści czyli nową serię ultra Tour de Silesia czas zacząć. 
Jak to ostatnio bywa na Silesię zapisałem się razem z Markiem. 
Czas przygotowań niestety nie był zbyt owocny przynajmniej dla mnie ze względu na niezbyt miłą pogodę w naszych rejonach czyli deszcz i wiatr praktycznie codziennie. Ale co tam powiedziało się to jedziemy. W drodze do Świerklan okazało się że ustawiona nawigacja podczas jazdy prowadzi nas do Sulistrowic ale że coś mi nie pasowało z tym Wrocławiem po drodze to żem się zorientował. Tak to jest jak się patrzy jednym okiem na na jezdnię a drugim na nazwy miast w nawigacji. Ale już sie nie cofaliśmy bo nie było sensu więc nadrobiliśmy 40km. 
Na miejscu w Świerklanach rozłożenie namiotów. Po dobrej godzinie składaliśmy je już całe zalane wodą która spadła z nieba w trakcie nawałnicy i ewakuacja spać na salę gimnastyczną która była do dyspozycji przyjezdnych bajkerów.


Po przejściu nawałnicy na trasie maratonu

Aha te nawałnice!

Ja na szczęście przewidzialem że namiot nie przetrwa na sucho tego co nadciera i siedziałem w nim dzielnie ratując wszystko przed zalewającą wodą. Marek wyszedł trochę gorzej na tym bo myślał że jego namiot jest wodoszczelny a okazało się inaczej. 
Po zainstalowaniu na sali i rozwieszeniu wszystkiego co mokre oczywiście posiedzieliśmy sobie na ławeczce przed budynkiem i wypiliśmy po piwku po czym spać. Jak to na sali a to światło a to rozmowy innych i tak się zeszło prawie do północy.


W gotowości bojowej


Nasze legowisko na sali gimnastycznej


suszenie wszystkiego co mokre

Rano o 6.15 pobudka bo zaczął się ruch tych co jadą na 370km. No to nic innego jak też coś zacząłem przygotowywać. Jak się rozeszli w większości to ja znowu mała kima w końcu coś do tej 11.00 trzeba robić a nie za bardzo co.


Grupa startowa nr 1

Start. Ja z Markiem byliśmy przypisani do pierwszej grupy. I bardzo fajnie bo nie ma co przedłużać. Na początku spokojnie jedziemy z kilkoma innymi bajkerami. W końcu po paru km grupa się poszarpała że zostalismy sami. po iedlugim czasie dopada nas deszcz. Najpierw czekamy pod drzewkiem. Po zmniejszeniu opadów ruszamy ale na chwilę bo ulewa się rozkręca. Na szczęście jest jakiś zajazd. Tam chowamy się ale i tak już jesteśmy już zmoczeni konkretnie. Przeczekujemy deszcz z burzą i trzeba ruszać. Oczywiścia ja bez błotników to można wiedzieć jaki byłem mokry zanim szosa zrobiła się sucha. 


Ulewa na trasie

Próbujemy się z kimś załapać jakoś się udaje tempo odpowiednie ale niestety na 64km Marek łapie gumę po wjeździe w otwór w asfalcie. Przekłada dentkę pompuje. Wykręcając pompkę wykręca przy okazji wentyl i tak dwa razy sytuacja się powtarza. Za trzecim razem jak wykręci wentyl to ja wyjmę pompkę na CO2 i napompujemy jak trzeba ale udaję się za trzecim razem. Niestety podczas postoju wyprzedza nas bardzo dużo osób. Dalej jedziemy we dwójkę.


Na trasie

Dojeżdzamy na punkt żywieniowy. Tam jak dla mnie super jedzonko i to w dodatku można było wybierać. Tam też przygotowujemy się do jazdy w nocy. Noc a właściwie ranek dość chłodny ze względu na bardzo mocne mgły które dośc długo się utrzymują. Niestety jak się robi jasno dopada mnie mocne spanie więc mówię że ja się zatrzymuję na przystanku na mała kimę bo nie dam rady. W rezultacie Marek kimnął a ja tak średnio. po 10 minutach ruszamy dalej - dilerka jak cholera górek ni ma żeby sie rozgrzać ale jakoś się udaje zapanować nad przenikliwym zimnem. 
Chwilę po tym łapie mnie głód i to taki że trzęsie mnie z braku sił więc jakiś banan i żel wciągnąłem. Pomogło jedziemy dalej. Docieramy na drugi punkt żywieniowy. Tak ponownie super jedzonko. Jemy po czym ja sie nie zastanawiam tylko walę w kimę na fotelu. Śpię jakieś pół godziny co stawia mnie mocno na nogi. Ruszamy dalej. Jedzie się dobrze zaczynaja się góry tam sporo na piechotę ale mnie to nie przeraża. Maszeruję jak żołnierz krok w krok. Droga idzie mi trochę sprawniej od Marka ale zawsze na górze czekam na niego przez co też troche regeneruję siły w tym czasie. Szosy wąskie do tego samochodami jadą jakby nie mieli wyobraźni jak to się mówi "na żyletki" ale przeżyłem to jakoś.
W końcu docieramy na ostatni punkt tam już nikogo nie zastajemy z naszych jak to było na wcześniejszych punktach. Tu tez na punkcie taka trochę euforia związana z dotarciem już prawie na metę poza tym że podobno z tego Cieszyna jest okropnie pod gorkę wyjazd ale w efekcie okazało się że nie byl taki straszny. Po wydrapaniu się z miasta widzę że Marek odzyskuje trochę siły - pewnie po kanapkach z Orlenu. I dobrze. Ja już pełna radość mam chęć brzydko mówiąc zapierdalać ile sił do mety ale nie po to jechaliśmy całą trasę razem żeby teraz odwalić taki przypał i zostawić kompana na trasie tym bardziej że jadę już bez garmina bo padły mi baterie bo nie wyłączyłem podświetlenia które ustawiłem na maksa. Jeszcze trafia nam się mała pomyłka nawigacyjna ale korygujemy to szybciutko i jazda. Po chwili udaje mi się wskrzesić garmina jeszcze na chwilę i patrzę 11km do mety. Jadę i widzę juz tą hołdę koło Świerklan radość nieziemska. Czekam na góreczce na Marka po czym jedziemy już łeb w łeb na metę proszę państwa cóż za radość pokonaliśmy tą trudną trasę są wpisane czasy dojazdu, medale, radość, jedzenie, picie inne niż na trasie jest wszystko to po co przyjechaliśmy, nowe zaliczone gminy i dużo by jeszcze wymieniać.


Ja i Marek na mecie :-)

Podziękowania dla organizatorów bo jak na pierwszą edycję wyszło wszystko naprawdę na medal. Trasa ładna widokowo, jedzenia nie zabrakło dla nikogo na punktach, kiełbacha i reszta na starcie i mecie super, zaplecze wporzo tym bardziej dla tych co się musieli ewakuować z namiotów itd itp. 


Medalik za ukończenie maratonu:-)



Dzięki za fajną imprezkę rowerową i do zobaczenia na trasach.


Kategoria Ultrasy


  • DST 497.00km
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Maraton Podróżnika

Poniedziałek, 5 czerwca 2017 · dodano: 05.06.2017 | Komentarze 1

Oczekiwanie na zapisy itd itp... i nadszedł dzień wyjazdu w Sudety.

W drodze do Sulistrowic

Tym razem jedziemy w trójkę z Bydgoszczy ja, Marko i jajo. Trasa do Sulistrowic czyli bazy maratonu jakoś minęła. Oczywiście po drodze przypomniało mi się że nie wziąłem japonek, ręcznika, mydełka lub żelu do kąpania ale z tym jakoś sobie poradziłem chociaż doszedłem do wniosku jak tak się zaczyna to już nie chcę wiedzieć jaki będzie koniec wyjazdu. Na miejscu instalacja w domkach. Okazało się że mam zaszczyt mieć domek z Danielem Śmieją pomysłodawcą i organizatorem mrdp i jeszcze Markiem ale jego akurat nie kojarzyłem za bardzo.

Baza maratonu

Następnie przygotowanie roweru do sobotniego startu - to akurat jak mało kiedy poszło dość sprawnie i jakoś dziwnie nienerwowo. Później oczywiście duchowe przygotowania w postaci browarku i pogawędek. Jako że po wypiciu trzech półlitrowych złotych trunków zachciało mi się spać więc się położyłem(21.45). O dziwo dość szybko zasnąłem. 
Obudziłem się już o 5.23 i się trochę zdenerwowałem że tak szybko i pewnie będę niewyspany. Ale jeszcze troszkę pokimałem prawie do 6 i wstałem. Ubrałem się, najadłem no i nadszedł czas pójścia na strat więc tak uczyniłem.
Bla bla bla i ruszyliśmy. Modliłem się żeby mija grupa na początku nie pędziła na złamanie karku bo ja na pewno nie będę chciał odpuścić i się wyczerpię na początku co nie będzie dobrze rokowało na dalszą część trasy. 
Na początku o dziwo jedziemy wszyscy spokojnie. Bardzo dobrze bo mam rozgrzewkę taką jakiej życzę sobie na każdym maratonie. Po jakimś czasie uruchamiam swoje postanowienia przed maratonowe żeby jechać swoim tempem więc urywam co niektórych z mojej grupy startującej.
Po pewnym czasie (nie będę pisał po ilu km bo nie pamiętam ale będę przynajmniej starał się pisać zgodnie z upływem czasu) zatrzymuję się w sklepie uzupełnić płyny. Tam też dojeżdża pz28 który dołącza do MP na "gapę" i fanie bo chociaż chwilę sobie pogadaliśmy. Ze sklepu ruszamy razem jeszcze z jednym kumplem(nie pamiętam kim) ale długo nie trwa bo na zjeździe do Kowar urywamy pz28. Na tym też zjeździe była nie miła sytuacja kiedy to pani chciała na drodze zawrócić autem wycofała na nasz pas jezdni - trochę nam strach zajrzał w oczy zważywszy na nasza prędkość.  Dalej jedziemy trochę razem i tak to doganiamy wyprzedzamy ludzie się wymieniają wokół mnie ale jakoś idzie.
W końcu doszło do wjazdu (raczej wejścia) na przełęcz Karkonoską - jakaś masakra ale dałem radę. Widok na szczycie super i zjazd na stronę czeską. Tam od samego początku taki kontrast że aż mi się przykro zrobiło że żyje w takim biednym kraju. Mega zjazd, mega super drogi i wszystko wkoło bardzo ładnie ogarnięte.

Po Czeskiej stronie

Pierwszy odcinek przez Czechy przejechałem w dużej części w samotności. 
W pewnym momencie zaczęło się odzywać kolano i zacząłem się zastanawiać czy aby uda mi się dojechać do końca. Ale trochę bardziej zacząłem kręcić lewą noga żeby odciążyć prawą nogę i dało to niespodziewany efekt w postaci ustąpienia bólu. Również po drodze zaczynały mnie momentami brać skurcze ale ja byłem na to przygotowany w postaci tabletek musujących więc zacząłem ich dokładać do bidonu i jazda(na początku wziąłem 2 tabsy i dalej odpuściłem jak się okazało wróciłem do jednego bidonu ze stałym elementem czyli wodą i magnezem). 
Po wjechaniu drugi raz do Czech znowu trafiło że jechałem w samotności był bardzo fajny podjazd tak na moja łydkę do zrobienia. po drodze do góry spotkałem otwarty sklepik to postanowiłem wydać trochę koron które zakupiłem przed startem. Wchodziłem z 200 koronami a wyszedłem o 15 biedniejszy ale za to bogatszy o 1.5 butelkę wody. Kurcze jaki stoicki spokój w sklepie przy ladzie ekspedientka się nie spieszy, klienci też nie kurcze pomyślałem że nie to co u nas najlepiej by poganiali żeby szybciej - inny świat. Tak więc nasi południowi sąsiedzi zrobili na mnie bardzo duże wrażenie i to te pozytywne. Był jeszcze jeden epizod po Czeskiej stronie ale taki krótszy też z super zjazdem. 

Moja ukochana Polska - pozdrawiam rodaków :-)

Po polskiej stronie były też takie zjazdy ale na niektórych to ręce bolały od przyhamowywania żeby na nierównościach nie zrobić wywrotki - poza naszą południową granicą to tylko spoglądałem na Gremlina czy zakręt będzie do hamowania czy dzida.
Po drodze miałem jedną małą chwilę około 23,30 gdy strasznie ogarnęło mnie spanie i zacząłem się zastanawiać co to będzie dalej. Ale na szczęście po paru chwilach mnie puściło i już do końca trasy mnie nie nawiedzało.
Kurcze dużo by jeszcze pisać a ja do pisarzy raczej nie należę ale nadmienię jeszcze że po drodze jechałem z wieloma osobami z większością to były nie duże odcinki bo też sporo jechałem w samotności myślę że około 150km to była tylko trasa i ja.
Na szczęście po drodze nie miałem żadnego kryzysu tylko raz dopadła mnie trzęsiawka gdy nie zjadłem na czas ale zatrzymałem się i kolega który jechał ze mną też się  zatrzymał i powiedział że poczeka na mnie (pozdrawiam jeżeli to czyta). Usiedlismy na asfalcie ja zacząłem coś tam kąsić jechał samochód i zatrzymał się pytając czy coś się stało(również pozdrawiam jakby się tak stało że będzie to czytał). Po paru minutach ponownie kręciliśmy na rowerach. Przed samym świtem okazało się że wyczerpała mi się bateria w lampce przedniej myślę świetnie teraz to z godzinę postoję aż się zrobi jasno ale że jechałem z wcześniej wspomnianym kumplem postanowiłem jechać przy nim i tak przetrwałem aż do jasnego włączając lampkę tylko na zjazdach. 
Przed Sulistrowicami jeszcze czekał podjazd już może nie taki fest ale że już byłem dość zmęczony i znowu dopadały mnie kurcze to postanowiłem pospacerować i to aż do momentu gdy w navi osiągnę najwyższy punkt góry i tak tez uczyniłem. 
Na metę wpadam o 9.41 (meta Kot wita - pozdro dla Kota) co dało mi rewelacyjne jak na moje możliwości 21 miejsce w tabeli wyników. Ogólnie to nie byłem zbytnio przygotowany na ten maraton i myślałem że będę musiał walczyć z limitem czasowym a tu wyszło całkowicie inaczej może za sprawą tego że się naprawdę wyspałem przed maratonem albo po prostu jak jak w życiu ma się dobre i złe dni a ja po prostu trafiłem na ten dobry.

Meta - akurat to nie ja - pozdro wąziutki:-)

PS. Jedno czego żałuję to to że góry stołowe przypadły mi w nocy:-(
Podro i do następnego. 

Aha bym zapomniał punkt żywieniowy dla mnie pierwsza klasa:-)


Zdjęcia nie są najlepszej jakości - chyba mój niezawodny stary telefon zaczyna robić się zawodny!
Dzięki wszystkim za organizację, wspólną jazdę na trasie, bufet i wszystko o czym zapomniałem.

fotki


Kategoria Ultrasy


  • DST 515.00km
  • Czas 19:56
  • VAVG 25.84km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 12000kcal
  • Podjazdy 1550m
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

II Kórnicki Maraton Turystyczny

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 1

Było zacnie! Dzięki Eli z maratonik.

















Kategoria Ultrasy


  • DST 621.70km
  • Czas 29:57
  • VAVG 20.76km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 27600kcal
  • Podjazdy 4500m
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pierścień Tysiąca Jezior 2016

Niedziela, 3 lipca 2016 · dodano: 05.07.2016 | Komentarze 5

PIERŚCIEŃ TYSIĄCA JEZIOR - fajnie brzmi ale na trasie to całkowicie coś innego. 
Zaczzęło się standardowo z resztą jak każdy zawodnik zapisy, przelewy itp. Później długo długo nic aż w końcu nadszedł wiekopomny dzień wyjazdu do bazy maratonu. W tym roku jechał ze mną świeżo upieczony kolarz szosowy Marek więc dogadaliśmy się że jedziemy jego autem bo w tym czasie ja jestem bez auta bo moja żonka z Kamilkiem wyjeżdżali na weekend. Żeby nie zanudzać pominę pakowanie i jazdę do bazy maratonu:P. W Świękitkach rozbiliśmy namioty na działce organizatora P1000J poszliśmy na odprawę a dalszą część wolnego czasu spędziliśmy na przygotowaniu rowerow do jazdy, pogawędkach i wypiciu po dwa piwka.

Nasze namioty. Mój akurat ten za drzewkiem:P

Przed 22 postanowiliśmy się położyć do namiotów wiedząc jaki ciężki czeka nas dzień kolejny i jeszcze kolejny po nim nie wspominając o nocy pomiędzy nimi. Ja oczywiście rajzen fiber i nie mogłem zasnąć ale kolo północy w końcu zasnąłem. Obudziłem się o 4 rano i nie mogłem dalej spać pomimo niewyspania. Jeszcze udało mi się z 15 minut drzemnąć ale to i tak stanowczo za mało. Co tam odwrotu już nie było o 6 wyłoniliśmy się z namiotow i zaczęliśmy przygotowania do startu.
Nadeszła chwila startu honorowego. Ja startowałem o 8.20 a Marek 5 minut po mnie. Przed startem ostrym spokojnie, cisza prawie w wogóle nikt nic nie mówi. Nagle start poszli konie po betonie... Ja na spokojnie ale czuje że noga wyrywa ale jakoś panuję nad sobą. Grupka jedzie w całości ale nie długo bo trzech zaczyna się oddalać ale ja na spokojnie z dwoma pozostałymi zawodnikami. Jedzie Teresa Ostrowska(175) i jeszcze jeden którego nie znam do dziś a numeru nie pamiętam. Ten drugi w końcu zaczął zostawać delikatnie w tyle. No i tak sobie jedziemy we dwójkę ja i 175 i ucinamy pogawędki. Przed skrzyżowaniem w Lubominie przypomniało mi się że nie skasowałem licznika w gremlinie ale szybka akcja i liczy od zera jak się później okazało licznik sigma w tym deszcze przez parę km nie liczył. Po ujechaniu jakieś 2-3km od Lubomina naglę wyprzedza nas grupka chyba czterech ścigantow z ktorych ostatni odzywa się siema pablo patrzę Marek ale trzymam nogi na wodzy i nie przyspieszam bo umowa była że najwyżej na pierwszym punkcie na siebie zaczekamy a ja chciałem dobrze rozgrzać mięśnie przed dalszą częścią trasy. Oczywiście plan uległ zmianie jak sciganci odjechali na jakieś 400m wtedy to mnie wkurw chwycił i heja banana za nimi. Było ciężko ale w końcu ich doszedłem i to był błąd który niestety odczułem w dalszej części trasy. 
Po dogonieniu Marka jechaliśmy jeszcze przez chwilę z całą grupą ale w końcu odpuściliśmy i zaczeliśmy jechać swoje. Do pierwszego punktu poszło dość sprawnie.

PabloXT

Babiak: - szybko
Szybki popasik arbuzowy, wpis do książeczki, tel do żonki i dalej w drogę.

Reszel: - ciepło
Do Reszla również jakoś poszło wiadomo nie były to jeszcze jakieś wielkie przejechane kilometry. Tam chwilkę dłużej postój, chłodzenie pod wodą z kranu na rynku dużo picia i również popoasik. Jedziemy dalej. Coraz bardziej zaczyna dokuczać upał. Jak są drzewa przy szosie i trochę cienia to jeszcze jakoś ale jak odsłonięta przestrzeń to słonce masakra i do tego wmordewind i te niekończące się pagórki. Po minięciu Ketrzyna jadę obok Marka ale tak moje przednie przy jego tylnym kole. Wstałem na pedały i obejrzałem się do tylu i sumie to nie wiem co mi do łba strzeliło jak i tak gremlin nas prowadził po trasie ale ja niedowiarek chciałem zobaczyć czy aby ktoś z naszych za nami jedzie żeby udowodnić sobie że dobrze jedziemy. Odwróciłem glowę w kierunku jazdy i rzuciło mnie na Marka tylne koło a żebyśmy się nie wywrócili we dwójkę to szybko wypiąłem prawą nogę i na asfalt a że ta się podwinęła pod korbę to wyjeb...ałem orla do rowu - szczęście że rów był dość miekki. Ucierpiał mój lewy cycek (wpadłem na pozostałość po ściętym drzewku), zębatka wbiła mi się w nogę (na szczęście Marek miał ze sobą żel odkażająco - chłodzący) no i moja duma oczywiście. Nie wspomnę o tym że wyglądałem jakbym pracował w kopalni cały lewy bok w ziemi. Ścięgno boli jak cholera ale nic nie połamane idzie jechać jest dobrze. Kawałek przed punktem w Szynorcie się wykąpałem więc oczyściłem swoje ciało z ziemi - woda cieplusia:)

Szynort: - nadal za ciepło
Jako że przystanków zaczęło się mnożyć z tych czy innych powodów na punkcie postanowiliśmy nie siedzieć za długo i nie nabierać chęci na pozostanie nad tym pięknym jeziorem bo jak na wodę patrzyłem to aż mnie porywało żeby wskoczyć się znowu zamoczyć. Więc szybka akcja z wpisem, napełnieniem bidonów, popasem i dalej w drogę. Jedzie się ciężko bo gorąco i drogi też mają jakie mają ale i tak najgorsze jeszcze przed nami. W pewnym momencie dopada mnie kryzys i modlę się żeby pękła mi szprycha w tylnym kole to będziemy mieli dłuższą przerwę na jej wymianę a przy okazji odpocząć.

Gołdap: - leżakowanie i boom!
Przed Gołdapią są fajne podjazdy aż się niedobrze robi chwilami bo ciągle pod górkę ale w końcu docieramy na rynek. Od tego momentu zaczynają się schody ze wszystkim. Po pierwsze nie jedziemy na początku stawki co powoduje że na punktach zaczyna być większość wymieciona z popasu. Również przebyty dystans wraz ze słońcem daje o sobie znać. Ale nie wolno się poddawać.
Wracając do postoju to rozłożyliśmy się w cieniu drzew na rynku, udaliśmy się do sklepu na przeciwko oraz do lodziarni gdzie serwowali przepyszną mrożoną kawę. Odpoczywając na trawce i popijając mrożoną kawę odpoczywaliśmy sobie z resztą jak większość w tym czasie obecnych maratończyków. Będąc opity do bólu wlalem w jeden bidon coca colę i chcąc ją wygazować potrząsnąłem nim po czy bidon wybuchł prawie dosłownie. Okazalo się że wystrzeliło zamkniecie ale nie cale tylko ta część ze smoczkiem i myślę o kurcze teraz na jednym będę musiał jechać?? Wcale nie bo bidon udało się naprawić w 100%. Hurrra jedziemy dalej. Docieramy w końcu na piękny zjazd przed kolejnym punktem. Zjazdem jedzie się wyśmienicie nawet na ograniczeniu do 40 przekroczyłem prędkość:)

Rutka-Tartak: - odpoczynek psychiczny przed płaskim
Fajny punkt z zupką pomidorową. Zupka taka se i jeszcze do tego mała porcja ale była bułka i batoniki więc dało się przeżyć. Nawet byłem zadowolony z tego punktu. Po jedzonku skorzystałem z toalety, wypiliśmy z Markiem na pół Lecha Schandy, przygotowaliśmy się ubraniowo do jazdy nocnej i w drogę - ten podjazd zaraz na początku nieźle daje w kość ale dalej czekał nas dość płaski odcinek trasy aż do Augustowa więc była nadzieja na dalszą drogę. Niedaleko po odjechaniu z punktu zaczęło się błyskać i złapała nas całkiem spora ulewa cale szczęście deszcz nie trwał zbyt długo. Oczywiście na czas deszczu ubraliśmy deszczówki a jak ruszaliśmy to akurat jechała grupa i się do nich dołączyliśmy. Tak leciały kolejne kilometry. Później zostaliśmy troszkę z tyłu a grupa odjechała do przodu wlaściwie to można powiedzieć że się grupa bardzo rozciągnęła. W ten sposób dotarliśmy do kolejnego punktu skąd już naprawdę nie było odwrotu. 

Sejny: - chcę spać!
Przyjemny punkcik. Potwierdzenie zaliczenia punku, kawa z mleczkiem, popasik. Wszedłem na zaplecze rozłożyłem tam obecne kartony żeby nie ciągło od podłogi, siadłem i chciałem z 10min się zrzemnąć. Niestety nie dało rady ale tak chociaż wygodnie sobie posiedzialem. No nic trza jechać dalej. Na spokojnie we dwójkę z Markiem sobie pojechaliśmy do Augustowa. Niestety już troszkę przepadywało i była większość trasy mokro ale asfalt dobry, ruchu prawie zero, to sobie jechaliśmy koło w koło i całą drogę pogawędki więc szybko ten odcinek przeminął.

Augustowo: - męczymy dalej kilometry
Jak zwykle potwierdzenie zaliczenia punktu. Dalej niestety kwaśny rosół z makaronem po czym trzeba było zaliczyć kibelek i to w tempie natychmiastowym. A tak mi się jakoś wydawało jak go jadłem że coś z nim nie tak aż dopiero później ktoś mówi że kwaśny cholera. No nic dalej ziemniaki, schabowy, surówka, a to już dało się zjeść. Wraz z jedzeniem nadciągła burza ale może w samym jej centrum nie byliśmy wiec postanowiliśmy jechać dalej. Kolejny punkt za 80km. Ciągło się to w nieskończoność do tego w Olecku miałem dość poważny kryzys spania i zmęczenia do tego stopnia że patrzyłem w garmina i szukałem na jego mapie torów a w tym samym czasie modliłem się żeby Marek powiedział wracamy pociągiem do mety. Jest stacja Orlen więc bez wachania zajeżdżamy na kawę i to jak się później okazało był bardzo dobry pomysł. Kawa stawia mnie na nogi i jedziemy dalej przemierzać te cholerne 80km do punktu.

Wydminy: - ja tu zostaję!
Tutaj jak zwykle na bogato. Na spokojnie jedzenie i to dobre, ciepełko, leżaczki do leżenia normalnie tylko zostać na dłużej. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba jechać dalej. Najgorsze że dobrze pamiętałem z roku poprzedniego że do Rynu będzie się wjeżdżać fatalną drogą:( Ale daliśmy oczywiście radę - w tym roku kilka krótkich odcinków położyli asfalt to chociaż te parę metrów było lepiej. Na tym odcinku jechaliśmy bardzo dużo w deszczu.

Mrągowo: - suche ciuszki i ciepła herbatka
Również jak na takie trochę spartańskie warunki dość miło wspominam ten punkt - ciepłe picie(herbataka, rosołek), słodkie bułeczki i inne normalnie jak dla mnie wporzo punkt:) Najgorsze wyjść z tego w miarę ciepłego pomieszczenia na dwór i jechać dalej. Tu już przed ruszeniem do ostatniego punktu na trasie przebrałem się w suche ciuchy i dalej pod względem komfortu cieplnego jechało mi się bardzo dobrze - ciuszki miałem schowane w torebce "nerce" jak się okazało nieprzemakalnej i trzymałem je na kryzysową sytuację np na w Wydminach ubrałem je na czas obecności na punkcie. 
Gdzieś w drugiej części trasy okazuje się że wychodzi mi szprycha z obręczy w tylnym kole i zaczyna być słychać jak kulki w pieście chroboczą ale jadę bez przejmowania się aż do 2km przed Kiktami gdzie jadąć z gorki zaczyna kołysać tyłem. Myślę pewnie piasta się rozleciała ale w myślach już mam plan że jak Marek dojedzie do mety to przywiezie mi swoje koło jakoś ukończę maraton. Na szczęście się okazuje że mam panę. Wymieniam dentkę ale szprycha ledwo się trzyma obręczy a bicie na kole potworne do tego podczas wymiany dętki zauważam że nie jedna szprycha wychodzi a już dwie:) Nic - rozszerzam hamulec żeby nie ocierał o koło podczas jazdy i jedziemy dalej.

Kikty: - na wesoło
Na pierwszy rzut oka słabiutko ale jak się okazało w trakcie pobytu jeden z fajniejszych punktów. Był tam bardzo sympatyczny kolo który raczył nas czym popadło. Najlepsze były ogórki gruntowe z chlebem a później z ciastkami - smakowały mi jak nigdy. Obiecał że jak będzie na punkcie w przyszłym roku to uraczy nas grochówką - trzymam za słowo:P. No ale pozostał nam jeszcze odcinek chyba z największą ilością górek tak na dobicie dosłownie zero płaskiego nontoper z góry i pod górę to dopiero się dłużyło. Właściwie te pagórki ciągły się w nieskończoność ale nie dziwić się jak właściwie we mnie już wszystko zaczynało odmawiać posłuszeństwa a dupa to czułem jak ma za chwilę eksplodować dlatego tu już starałem się jak najwięcej jechać na stojąco. Podjazdy to już prawie każdy starałem się robić nie siedząc ale prawie na każdym mnie odcinało. Był jeden taki podjazd na którym postanowiłem pospacerować ale po przejściu 10m zdecydowałem dalej kręcić na rowerze. Na dodatek Marek od Dobrego miasta dostał takiego speeda że ledwo za nim nadążałem. Po dojechaniu do Ełdyt poczułem się szczęśliwy że to już prawie koniec tych męczarni.

Tak jak zakładaliśmy z Markiem jedziemy swoje i właściwie całą trasę jechaliśmy razem tasując się z innymi uczestnikami maratonu. Czas pobytu na trasie niestety nie jest rewelacyjny ani nawet zadowalający ale biorąc pod uwagę nie zbyt dobre moje przygotowanie w tym roku i warunki pogodowe to i tak dobrze że się udało ukończyć ten maratonik.


Ja i Marek

Generalnie to była dla mnie masakra w tym roku. Ten wmordewind i deszcz i burze wszystko to jednak człowieka wymęczyło właściwie do granic wytrzymałości. Obolały byłem strasznie po maratonie i dochodziłem do siebie aż do piątku a najbardziej tragiczny był wtorek takie bóle nóg(czworogłowe) że chodzić nie mogłem. Jak w poniedziałek usiadłem z żonką i moim synkiem Kamilkiem do obiadu w kuchni na "szymelku" to po 10 sekundach postanowiłem przynieść jednak poduszkę bo nie mogłem usiedzieć tak mnie dupa bolała.
Ale przejechałem i nie poddałem się do samego końca chociaż już miałem zwątpienia chwilami - dużo by pisać żeby tak w większych szczegółach opisać a i tak żeby to odczuć trzeba wsiąść na rower i zmierzyć się z P1000J. 
Jeszcze chciałem podziękować wszystkim którzy mi kibicowali i trzymali za mnie kciuki. Również wszystkim z którymi choć przez chwilę jechałem na trasie, z którymi rozmawialiśmy, spotykaliśmy się na punktach i z którymi widziałem się tylko w bazie maratonu też dzięki bo bez Was nie byłoby tak fajnej atmosfery i klimatu imprezy jaką jest P1000J. 


Foto zapożyczone od Marka

Odnośnie organizacji to 80% jestem na tak tylko że punkty kontrolne to dobrze by bylo jakby było ich więcej w drugiej części trasy jak ludzie sa bardziej zmęczeni a tu było na odwrót na początku częściej punkty a później rzadziej:(. 

DO ZOBACZENIA ZA ROK - jak miałem kryzys na trasie w okolicy Olecka to mówiłem do Marka że kończę z ultrasami bo za bardzo są męczące - chyba nie byłem do końca świadomy tego co mówię:P


Kategoria Ultrasy


  • DST 535.00km
  • Czas 23:40
  • VAVG 22.61km/h
  • VMAX 83.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 12010kcal
  • Podjazdy 4800m
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Maraton Podróżnika

Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 05.06.2016 | Komentarze 4


               Na Maraton Podróżnika wybierałem się już w zeszłym roku ale z kilku względów byłem zmuszony sobie odpuścić jak się w tym roku okazało może i dobrze. Dobrze? Tak dokładnie dlatego że w tym roku pierwszy raz na MP 2016 miałem okazję pojeździć po górach i to nie takich jak na wcześniejszej edycji MP. Na zapisy bardzo mocno wyczekiwałem i kilka razy dziennie sprawdzałem informacje na forum żeby aby nie przegapić zapisów. W końcu maszyna ruszyła. Jak się okazało dostałem się na listę startową no to szybko przelew i jest pewne ze startuje w maratonie no chyba że inne okoliczności mi przeszkadza. Następnie za jakiś czas stwierdziłem że do Kielc ze 400 km będzie i tak samemu autem to trochę lipa więc postanowiłem spróbować poszukać kogoś kto by się chciał zabrać ze mną lub ja z nim. Napisałem maila do Siudka oraz do Ola. Ten drugi jak się później okazało wyprowadził się z Torunia a Siudek za jakiś czas odpisał że chętnie bym się zabrał więc dogadaliśmy szczegóły i zostało czekać na dzień wyjazdu a przeddzień MP2016.

Ja i Siudek
W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Budzik zadzwonił o 5.00 o jak bardzo mi się nie chciało wstać ale na sama myśl o wyjeździe humor się polepszał. Standardowo kawusia z mlekiem i pakowanie do auta rzeczy no i roweru. Jeszcze bagażnik na dach gdyby Siudek chciał rower na dach wrzucić i jazda do Torunia. Jak się później okazało trafiłem do niego bezbłędnie. W Toruniu w miarę szybkie pakowanie i w drogę.
Droga do Kielc minęła na pogawędkach. Oczywiście nie obeszło się bez pomyłek nawigacyjnych ale co tam daliśmy radę. Po zajechaniu na miejsce bazy maratonu okazało się ze jesteśmy jako jedni z pierwszych.

W takim domku spaliśmy - akurat nie dokładnie w tym

Tuż przed startem

Zainstalowaliśmy się w pokoju i zaczęliśmy przygotowania do jutrzejszego startu.
Ja stwierdziłem że jednak wezmę bagażnik i większą sakwę jak się później okazało niepotrzebnie a jak Emes dobrze powiedział jak jest wolna przestrzeń w sakwie to zawsze ja czymś wypełnisz niepotrzebnie i ten ciężar wieziesz ze sobą i tak też się ze mną stało. Wypelniłem ja bananami,batonami, kanapki no te akurat miałem dwie i jest zjadłem po drodze, i wszelkimi innymi rzeczami których większość i tak przywiozłem na metę.

Rower przygotowany do startu

          Resztę czasu wolnego spędziliśmy na popijaniu piwka i pogawędkach typu jak jechać żeby dojechać do mety. Ale bym zapomniał że międzyczasie dojechał nasz współlokator pz28. Jak się okazało całkiem wporzo koleś. Przed godziną 22.00 położyliśmy się spać. Budzik ustawiłem na 6.00 jak się później okazało dobrze bo może byśmy spali nie wiadomo do której a czas poranny szybko upływa przed startem i tak też było tym razem. Standardowo kawusia, jedzonko i na miejsce startu.

Przed startem

Przed ruszeniem pierwszej grupy jeszcze parę słów od organizatorów, przyczepienie numerów startowych i start. Pojechała pierwsza grupa, 5 minut później druga a za kolejne 5min następna. Przyszedł czas na moją grupę. No i się zaczęło. Na początku większość spokojnie ale ja jak zwykle nerwowo. Tempo takie se ale denerwuje się żeby nie zostać na końcu chociaż czuję ze nierozgrzane mięśnie nóg dają znać ze to jeszcze nie ten moment żeby trochę cisnąc. Dojazd do Świętej Katarzyny i pierwszy podjazd dość konkretny jedzie mi się do góry ociężale ale jadę następnie zjazd na tyle długi ze nachodzą mnie przemyślenia co do dalszej części trasy ze jak taka będzie cala to mogę nie dojechać do mety. Później okazało się ze nie jest tak źle i cały czas takich gór nie będzie pomimo tego że najgorsze jeszcze przede mną. Jadę dalej jedzie się ciężko jak się okazało tak mocno ciężko będzie mi do 50 km trasy. Później moje mięśnie już się rozgrzewają i jedzie się bardzo dobrze wiec i tempo odpowiednio podskakuje do góry. Do pierwszego punktu maratończycy się tasują i nie mam jakiejś ściśle określonej grupy ale jedzie dodoelk z żoną, pz28 i tak się do nich trochę przyklejam żeby nie jechać samemu.

W trasie 

W trasie - próba ucieczki zakończona niepowodzeniem :)

Pacanów - który to Matołek??

Docieramy na pierwszy punkt. Szybki SMS potwierdzający i w drogę ale jest potrzeba do toalety i akurat udało mi spojrzeć ze po lewej jest miejska więc zatrzymujemy się na chwilkę. Myślę że nie minęło 5 minut i ruszamy dalej. 113 km pęka mi szprychy w tylnym kole pytam czy się na chwilkę zatrzymany grupa reaguje bez zastanowienia i stop. Na szczęście szprycha pękła od strony przeciwnej kasety i jedna mam w zapas. Szybka akcja z pomocą dodoelk'a zgubne wycentrowanie koła i jedziemy dalej. Docieramy na drugi punkt wg mojego gremlina to jeszcze nie punkt ale wszyscy mówią że tu to pisze SMS .punkt był na kolejnej górce z 200m dalej. Na trasie zaczynają się górki ale cały czas jadę z grupą tempo też takie dość mocne ale niestety na około 200km pierwszy raz decyduje się na spacer pod górkę. Jak się okazuje to nie ostatni taki spacerek. Przed punktem żywieniowym jest taka górka ze ledwo się wleczemy na piechotę. Ale za to makaron smakował wyśmienicie na punkcie. Po wjechaniu na polanę z jedzeniem dopadłem Coka cole. Była bardzo zimna i mi też było zimno do tego stopnia ze jak wypiłem kubek i poszedłem po drugiej to dopadła mnie taka dilerka ze nie byłem w stanie donieść kubka do roweru. Szybko do sakwy po długie spodnie, bluzę i do ogniska ugrzać się. Zjadłem makaron, kawałek placka, zjadłem dwa góralki napełniłem bidony, wziąłem dwa opakowania sezamków i banany do sakwy i ruszyliśmy z grupą w drogę. Kolejne km były dość masakryczne z góry i pod górę rowerem i na piechotę i tak w koło Macieju nie wiem już nawet do którego km zanim się wypłaszczyło. W każdym razie noc była ciemna i pełna górek. Przed kolejnym punktem na którym trzeba było potwierdzić swoją obecność SMS była serpentynka w dół a było mi tak zimno ze w połowie zatrzymałem się ubrać jeszcze deszczówkę. W pewnym momencie na zjeździe za serpentynka zjechałem z asfaltu ale jakoś udało mi się na niego z powrotem dostać pomimo dość znacznej prędkości.

Widoczki całkiem spoko

             Nad ranem nie wiem na którym to km było ale przed Kolbuszowa mając konieczność skorzystania z lasu i chcąc zrobić przepak pomiędzy sakwa a kieszeniami z tyłu bluzy powiedziałem żeby grupa jechała a ja się zatrzymuje i tak też się stało. Na spokojnie wykonałem wszystkie czynności i ruszyłem samotnie w dalszą drogę. Dosłownie chwilę po ruszeniu zobaczyłem po lewej stronie jakiś dom weselny przy którym zbierała się orkiestra do domu a wiedząc że kończy mi się picie zajechałem i zapytałem czy nie maja na sprzedaż wody do picia. Jakiś tam kolo powiedział że za chwilę przyniesie ale długo nie wracał. Oczywiście międzyczasie inni zaczęli wypytywać gdzie jadę i jak daleko i takie tam a czas uciekał. Po 10 minutach ten co poszedł po wodę przyniósł dwie butelki szklane buskowianki takie 0,33l i mówi że to od firmy gratis no to podziękowaniem i dojechałem kawałek a dokładnie do Kolbuszowej. Tam się zatrzymałem przelałem wodę do bidonów i w drogę. Na wyjeździe z miasta dogoniłem jednego maratończyk ale nie za długo z nim pojechałem bo tempo było dla mnie za niskie więc pojechałem do przodu. Jechałem przez jakiś czas aż napotykam stację BP więc konieczny zjazd przynajmniej na kawę. Zajeżdżam a tam stoją rowery oczywiście wiadomo że uczestników MP. Wchodzę zamawiam kawę i wodę i podsiadam do dwóch maratonek i maratończyka jak się później okazuje Zuza, starszapani i tolaf. Siedzę i popijam smaczna kawusie ale tak cyrkluje żeby ruszyć dalej z nimi. Tak też robię oni wychodzą i ja też. Dalej jedziemy razem. Pomału zapoznaje się z nową grupą prowadząc nieśmiałe dyskusje i dotrzymując im tempa. Jechało się dość miło ze względu na nie zbyt mocne tempo a ze mnie kawa dość mocno postawiła na nogi to też sporo trzymałem się na czole grupy ściśle współpracując na efekty Vśr. Taka dobra współpraca była grupy była do czasu aż skończyło się płasko i zaczęły się hopki. Niestety na niepłaskim terenie ciężko jest jechać w czwórkę "na kole" dlatego że silniejsi automatycznie odskakują na podjazdach do przodu i dlatego ja i Zuza wjeżdżaliśmy przeważnie jako pierwsi ale na górkach solidarnie czekaliśmy na starszapani i tolafa.
         Jedziemy jedziemy aż na 40 km przed metą zatrzymujemy się na stacji paliw uzupełnić wszelkie niedobory. Podczas postoju rozwija się dyskusja na temat tego że dziewczyny chcą zrobić kwalifikacje do BBT a jest mało czasu żeby się wyrobić w 30h. Dyskusja w pewnym momencie wymyka się spod kontroli i przeradza się w małą sprzeczkę ze nie współpracujemy "na kole" a jest pod wiatr i jedzie sie ciężko wszystkim. Po moim zapytaniu o której startowały okazało się ze mają dodatkowe 20 minut bo start miały o 8,20 ciśnienie rozmowy trochę spadło a jak widziałem że mamy 2,5 H na 42 chyba km to spokojnie zapewniałem ze nawet nie ma opcji żeby nie zdążyć pomimo tego ze starszapani była 100% przekonana że nie ma szans na kwalifikacje. Ruszyliśmy dalej. Grupa się rwała w te i we w te ale jechaliśmy właściwie razem. Po dojechaniu do Świętej Katarzyny dostałem taką radość w sobie ze już nie patrzyłem na nikogo tylko pognałem na metę ile mi zostało sil jeszcze w nogach. Ostatni podjazd do bazy zacząłem kręcić ale z braku sił musiałem trochę pospacerować. Spacerek był krótki bo sumienie mi w tym momencie na to nie pozwalało więc wsiadłem na rower i mecze podjazd. Powoli ale do przodu jadę, patrzę spaceruje Olo z kolegą którego znam tylko z widzenia z forum Olo mówi donośnie do mnie dawaj dawaj i klaszcze...kilkadziesiąt metrów dalej meta zajeżdżam zatrzymuje się ... KONIEC

Lekko zmęczony? Wykończony bardziej pasuje:)
            Jak zwykle po takim maratonie wyciągam wnioski i teraz już wiem że nie idzie za bardzo współpracować na kole na hopkach. Również i tym razem zbyt mocno cisnąłem pierwsze 200km co niestety odczułem w dalszej części trasy. Nigdy więcej takiej dużej sakwy na taką długą trasę. Gremlin jak to mówi moja zonka spisał się w 100% na medal a co za tym idzie pod względem nawigacji jechałem sobie bardzo spokojnie pomimo iż trasa była moim zdaniem bardzo trudna nawigacyjne - właściwie to był jego pierwszy taki prawdziwy test.
Podczas MP2016 znowu poznałem kilku forumowiczów i nowe znajomości na BS się pojawiły. Cóż to ja mam za znajomych na BS kurcze sami ultrasi:-)
            Straty podczas maratonu to popalone przy ognisku długie spodnie dresowe na punkcie żywieniowym i kompletnie pogięta przednia przerzutka poprzez zawijający się łańcuch podczas przerzucania - nie wiem jak to zrobię ale muszę ja doprowadzić do użytku. Również ucierpiało tylne koło od roweru ale Na szczęście miałem zapasową szprychę i usterka została usunięta na trasie. Podczas maratonu również pobiłem swój rekord prędkości i teraz wynosi 83km/h.
Podczas tego maratonu zaliczyłem 51 gmin.
PS. Dziękuję mojej kochanej żonce że nie robiła mi problemów z wyjazdem na maraton i dzielnie mi kibicowała gdy ja męczyłem kilometry na trasie. Mój synuś Kamil po moim powrocie do domu tak mnie mocno przytulił ze prawie mnie udusił i to jemu szczególnie dedykuję ten maraton żeby brał ze swojego taty przykład i zamiast w przyszłości zadawać się z nieodpowiednim towarzystwem zajmował się uprawianiem sportu nie koniecznie związanego z rowerem ale takiego jaki będzie lubił(fajnie by było gdyby był to rower). Również dziękuję organizatorom maratonu bo napewno spędzili dużo czasu aby taka imprezę zrobić i żeby wszystko wyszło tak super jak tym razem. Pozdrawiam wszystkich uczestników tych z którymi miałem okazję jechać na trasie, tych co się tylko minęliśmy i tych z którymi nawet nie widziałem się na trasie. Szacuneczek dla MP2016
fotki


Kategoria Ultrasy


  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lumbago mnie dopadło

Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 0




W 2016...

Środa, 6 stycznia 2016 · dodano: 06.01.2016 | Komentarze 0

- Maraton Podróżnika
- Pierścień Tysiąca Jezior
- Maraton Kórnicki
- BBT
- dorzucić 100  gmin do zbioru

jak to się uda to będę super zadowolony

Dziękuję za uwagę




  • DST 517.00km
  • Czas 20:37
  • VAVG 25.08km/h
  • VMAX 54.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

TURYSTYCZNY MARATON 500 - Kórnik 2015

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 02.08.2015 | Komentarze 0

Trasa: Kórnik, Mosina, Grodzisk Wielkopolski, Nowy Tomyśl, Pniewy, Sieraków, Wartosław, Piotrowo, Czarnków, Chodzież, Margonin, Czeszewo, Wągrowiec, Mieścisko, Gniezno, Witkowo, Słupca, Pyzdry, Żerków, Książ Wielkopolski, Dolsk, Śrem, Zaniemyśl, Kórnik

Zaliczone gminy: Kórnik, Mosina, Granowo, Kamieniec, Grodzisk Wielkopolski, Nowy Tomyśl, Lwówek, Pniewy, Sieraków, Wronki, Lubasz, Czarnków, Chodzież, Margonin, Gołańcz, Wągrowiec, Mieścisko, Kłecko, Gniezno, Niechanowo, Witkowo, Strzałkowo, Słupca, Pyzdry, Żerków, Nowe Miasto nad Wartą (kwestia sporna), Książ Wielkopolski, Dolsk, Śrem, Zaniemyśl.

Pozostałości to drętwienie lewej dłoni ale nie tak mocno jak po pierścieniu, bolące mięśnie czworogłowe, ból kolan ale po 24h prawie już nie czuję, satysfakcja z przejechanego dystansu oraz poznani super forumowicze podrozerowerowe.info . Tym samym udowodniłem sobie, że P1000J to nie był przypadek z takim dystansem.

Ponadto nie wiem dlaczego ale coraz bardziej kręcą mnie takie dystanse pokonywane na raz.


Krótka odprawa startowa


W chwili postoju na rondzie


PabloXT w akcji


Popasik przy sklepie


Zakupy na popas


To już jest koniec


Wspólne zdjęcie na zakończenie





  • DST 631.00km
  • Czas 25:22
  • VAVG 24.88km/h
  • VMAX 57.90km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierścień Tysiąca Jezior

Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 05.07.2015 | Komentarze 0

Trasa: Lubomino, Reszel, Gołdap, Rutka - Tartak, Sejny, Augustów, Wydminy, Mrągowo, Lutry, Lubomino.

Czas brutto: 28h31min - bez zjazdu do bazy.
Czas netto: 25h22min - dojazd i zjad do bazy wliczony.
529km/24h.

Prawie 4000m przewyższeń oraz temperatury w dzień sięgające 35 stopni sprawiły, że trasa była jak dla mnie dość wymagająca.
Przez 200km walczyłem ze skurczami. Ale po wypiciu prawie całego opakowania musującego magnezu ustąpiły.
Mój czarny Trek spisał się na medal i jestem z niego bardzo zadowolony - nie zawiódł mnie na trasie - nawet gumy nie złapałem pomimo niezbyt ciekawych nawierzchni bardzo często występujących na Warmii, Mazurach i Podlasiu.




Mój namiot na przespanie nocy przed ultramaratonem


W namiocie


Ekwipunek do zabrania na trasę - i tak za dużo wziąłem


Baza wyścigu


Baza zawodów - parkowanie samochodów






Śwęta Lipka - na trasie maratonu


Na trasie


Na trasie - z tym kolegą jechałem przez około 350km całej trasy. Zdjęcie w pobliży Wiżajn przed zajefajnym zjazdem


Pamiątkowe zdjęcie końcowe


Gadżety i pamiątki

Koszt: 30zł - wpisowe, 130 - udział w ultramaratonie, 150zł - paliwo, 150zł - jedzenie i picie(w tym browarki alko i bez alko po drodze maratonu)+kupiony bidon na imprezie w piątek przed maratonem, 70zl - odżywki (żele+isostar). Łącznie 520zł i oczywiście, że nie żałuję wydanej nawet jednej złotówki bo to był dotychczas najlepszy wyczyn w mojej rowerowej karierze nie wspominając o zdobytym doświadczeniu w pokonywaniu ultra dystansów jakie zdobyłem na trasie maratonu.

Pozdrawiam wszystkich uczestników P100J 2015 i do zobaczenia na kolejnych edycjach i innych ultrasach.