Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi pabloXT z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 42772.43 kilometrów w tym 4456.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.85 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 17918 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy pabloXT.bikestats.pl

Archiwum bloga

Uczestnicy

Maraton Podróżnika

Poniedziałek, 5 czerwca 2017 · dodano: 05.06.2017 | Komentarze 1

Oczekiwanie na zapisy itd itp... i nadszedł dzień wyjazdu w Sudety.

W drodze do Sulistrowic

Tym razem jedziemy w trójkę z Bydgoszczy ja, Marko i jajo. Trasa do Sulistrowic czyli bazy maratonu jakoś minęła. Oczywiście po drodze przypomniało mi się że nie wziąłem japonek, ręcznika, mydełka lub żelu do kąpania ale z tym jakoś sobie poradziłem chociaż doszedłem do wniosku jak tak się zaczyna to już nie chcę wiedzieć jaki będzie koniec wyjazdu. Na miejscu instalacja w domkach. Okazało się że mam zaszczyt mieć domek z Danielem Śmieją pomysłodawcą i organizatorem mrdp i jeszcze Markiem ale jego akurat nie kojarzyłem za bardzo.

Baza maratonu

Następnie przygotowanie roweru do sobotniego startu - to akurat jak mało kiedy poszło dość sprawnie i jakoś dziwnie nienerwowo. Później oczywiście duchowe przygotowania w postaci browarku i pogawędek. Jako że po wypiciu trzech półlitrowych złotych trunków zachciało mi się spać więc się położyłem(21.45). O dziwo dość szybko zasnąłem. 
Obudziłem się już o 5.23 i się trochę zdenerwowałem że tak szybko i pewnie będę niewyspany. Ale jeszcze troszkę pokimałem prawie do 6 i wstałem. Ubrałem się, najadłem no i nadszedł czas pójścia na strat więc tak uczyniłem.
Bla bla bla i ruszyliśmy. Modliłem się żeby mija grupa na początku nie pędziła na złamanie karku bo ja na pewno nie będę chciał odpuścić i się wyczerpię na początku co nie będzie dobrze rokowało na dalszą część trasy. 
Na początku o dziwo jedziemy wszyscy spokojnie. Bardzo dobrze bo mam rozgrzewkę taką jakiej życzę sobie na każdym maratonie. Po jakimś czasie uruchamiam swoje postanowienia przed maratonowe żeby jechać swoim tempem więc urywam co niektórych z mojej grupy startującej.
Po pewnym czasie (nie będę pisał po ilu km bo nie pamiętam ale będę przynajmniej starał się pisać zgodnie z upływem czasu) zatrzymuję się w sklepie uzupełnić płyny. Tam też dojeżdża pz28 który dołącza do MP na "gapę" i fanie bo chociaż chwilę sobie pogadaliśmy. Ze sklepu ruszamy razem jeszcze z jednym kumplem(nie pamiętam kim) ale długo nie trwa bo na zjeździe do Kowar urywamy pz28. Na tym też zjeździe była nie miła sytuacja kiedy to pani chciała na drodze zawrócić autem wycofała na nasz pas jezdni - trochę nam strach zajrzał w oczy zważywszy na nasza prędkość.  Dalej jedziemy trochę razem i tak to doganiamy wyprzedzamy ludzie się wymieniają wokół mnie ale jakoś idzie.
W końcu doszło do wjazdu (raczej wejścia) na przełęcz Karkonoską - jakaś masakra ale dałem radę. Widok na szczycie super i zjazd na stronę czeską. Tam od samego początku taki kontrast że aż mi się przykro zrobiło że żyje w takim biednym kraju. Mega zjazd, mega super drogi i wszystko wkoło bardzo ładnie ogarnięte.

Po Czeskiej stronie

Pierwszy odcinek przez Czechy przejechałem w dużej części w samotności. 
W pewnym momencie zaczęło się odzywać kolano i zacząłem się zastanawiać czy aby uda mi się dojechać do końca. Ale trochę bardziej zacząłem kręcić lewą noga żeby odciążyć prawą nogę i dało to niespodziewany efekt w postaci ustąpienia bólu. Również po drodze zaczynały mnie momentami brać skurcze ale ja byłem na to przygotowany w postaci tabletek musujących więc zacząłem ich dokładać do bidonu i jazda(na początku wziąłem 2 tabsy i dalej odpuściłem jak się okazało wróciłem do jednego bidonu ze stałym elementem czyli wodą i magnezem). 
Po wjechaniu drugi raz do Czech znowu trafiło że jechałem w samotności był bardzo fajny podjazd tak na moja łydkę do zrobienia. po drodze do góry spotkałem otwarty sklepik to postanowiłem wydać trochę koron które zakupiłem przed startem. Wchodziłem z 200 koronami a wyszedłem o 15 biedniejszy ale za to bogatszy o 1.5 butelkę wody. Kurcze jaki stoicki spokój w sklepie przy ladzie ekspedientka się nie spieszy, klienci też nie kurcze pomyślałem że nie to co u nas najlepiej by poganiali żeby szybciej - inny świat. Tak więc nasi południowi sąsiedzi zrobili na mnie bardzo duże wrażenie i to te pozytywne. Był jeszcze jeden epizod po Czeskiej stronie ale taki krótszy też z super zjazdem. 

Moja ukochana Polska - pozdrawiam rodaków :-)

Po polskiej stronie były też takie zjazdy ale na niektórych to ręce bolały od przyhamowywania żeby na nierównościach nie zrobić wywrotki - poza naszą południową granicą to tylko spoglądałem na Gremlina czy zakręt będzie do hamowania czy dzida.
Po drodze miałem jedną małą chwilę około 23,30 gdy strasznie ogarnęło mnie spanie i zacząłem się zastanawiać co to będzie dalej. Ale na szczęście po paru chwilach mnie puściło i już do końca trasy mnie nie nawiedzało.
Kurcze dużo by jeszcze pisać a ja do pisarzy raczej nie należę ale nadmienię jeszcze że po drodze jechałem z wieloma osobami z większością to były nie duże odcinki bo też sporo jechałem w samotności myślę że około 150km to była tylko trasa i ja.
Na szczęście po drodze nie miałem żadnego kryzysu tylko raz dopadła mnie trzęsiawka gdy nie zjadłem na czas ale zatrzymałem się i kolega który jechał ze mną też się  zatrzymał i powiedział że poczeka na mnie (pozdrawiam jeżeli to czyta). Usiedlismy na asfalcie ja zacząłem coś tam kąsić jechał samochód i zatrzymał się pytając czy coś się stało(również pozdrawiam jakby się tak stało że będzie to czytał). Po paru minutach ponownie kręciliśmy na rowerach. Przed samym świtem okazało się że wyczerpała mi się bateria w lampce przedniej myślę świetnie teraz to z godzinę postoję aż się zrobi jasno ale że jechałem z wcześniej wspomnianym kumplem postanowiłem jechać przy nim i tak przetrwałem aż do jasnego włączając lampkę tylko na zjazdach. 
Przed Sulistrowicami jeszcze czekał podjazd już może nie taki fest ale że już byłem dość zmęczony i znowu dopadały mnie kurcze to postanowiłem pospacerować i to aż do momentu gdy w navi osiągnę najwyższy punkt góry i tak tez uczyniłem. 
Na metę wpadam o 9.41 (meta Kot wita - pozdro dla Kota) co dało mi rewelacyjne jak na moje możliwości 21 miejsce w tabeli wyników. Ogólnie to nie byłem zbytnio przygotowany na ten maraton i myślałem że będę musiał walczyć z limitem czasowym a tu wyszło całkowicie inaczej może za sprawą tego że się naprawdę wyspałem przed maratonem albo po prostu jak jak w życiu ma się dobre i złe dni a ja po prostu trafiłem na ten dobry.

Meta - akurat to nie ja - pozdro wąziutki:-)

PS. Jedno czego żałuję to to że góry stołowe przypadły mi w nocy:-(
Podro i do następnego. 

Aha bym zapomniał punkt żywieniowy dla mnie pierwsza klasa:-)


Zdjęcia nie są najlepszej jakości - chyba mój niezawodny stary telefon zaczyna robić się zawodny!
Dzięki wszystkim za organizację, wspólną jazdę na trasie, bufet i wszystko o czym zapomniałem.

fotki


Kategoria Ultrasy



Komentarze
jarmik
| 18:51 niedziela, 18 czerwca 2017 | linkuj thx za towarzystwo, goniłem cię ale jakoś nie wyszło :(, ja punkt żywieniowy zaliczyłem o zmroku.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!